poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział 2

Na samym początku chciałam bardzo Was przeprosić za tak długą nieobecność. Drugi tydzień ferii spędziłam odcięta od internetu, a po powrocie wpadłam w wir szkolnych obowiązków i dopiero w ten weekend znalazłam czas na napisanie tego rozdziału. Odpowiedziałam też na komentarze pod poprzednią notką - jeszcze raz przepraszam, że dopiero dzisiaj. Mam nadzieję, że to już nigdy nie będzie musiało się powtórzyć.
Obiecuję też, że w najbliższym czasie odwiedzę Wasze blogi i nadrobię wszystkie zaległości.


***

   Przez wiele tygodni wmawiałam sobie, że to nic strasznego, że nie powinnam odczuwać strachu przed tym dniem, że taka jest naturalna kolej rzeczy i muszę się z tym pogodzić. Bałam się jednak coraz bardziej, z wieczora na wieczór coraz więcej czasu poświęcałam na myślenie o tym, jak sobie z tym poradzę, jak zniosę rozłąkę z moją księżniczką. Och, jakie to egoistyczne! Rose miała wkroczyć we wspaniały świat magii, poznać wielu przyjaciół, nauczyć się tylu nowych rzeczy, a ja myślałam tylko o tym, że będzie potrzebować mnie coraz mniej i mniej, aż w końcu zupełnie się uniezależni, zupełnie tak samo, jak wszyscy inni.
   Bałam się ostatniego wieczora sierpnia, kiedy wślizgiwałam się pod kołdrę tak, by nie obudzić Rona. Bałam się pierwszego wrześniowego ranka, gdy przygotowywałam śniadanie i później, gdy Rose zjadała je z zapałem, a ja przyglądałam jej się uważnie, by zapamiętać tę uśmiechniętą buzię, której nie zobaczę przez kilka miesięcy. Bałam się, kiedy wsiadałam do samochodu, bałam się, gdy Ron przemierzał Londyn bardziej magią niż autem, bałam się, gdy niezdarnie parkował przed dworcem. Bałam się, tak przeraźliwie się bałam, gdy Rose stwierdziła, że jest zbyt duża, by iść ze mną za rękę.
   Ron podążał kilka kroków za mną, taszcząc kufer i wesoło rozmawiając z Hugonem. Przez chwilę wydawał mi się tym samym chłopakiem, którego spotkałam lata temu podczas pierwszej podróży do Hogwartu, którego później tak szaleńczo pokochałam, który dawał mi w czasie pobytu w Hogwarcie tak wiele powodów zarówno do zmartwień, jak i do radości. Wrażenie to prysło jednak szybko, bo oto mijająca nas kobieta spojrzała na mojego męża w taki sposób… ten uśmiech, ten błysk w oku! Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak Ron zareagował, a on… On patrzył na nią tak, jak już od dawna nie patrzył na mnie, bezwstydnie obdarzając ją swoim szelmowskim uśmiechem.
   Poczułam, że łzy wzbierają mi w oczach. Kiedy ostatnio byliśmy gdzieś razem, naprawdę razem, sami, bez spojrzeń na inne kobiety, bez tych przeklętych uśmiechów?
   – Mamo, czy to już tu?
   Rose jednocześnie oderwała mnie od tych wstrętnych myśli o Ronie i przypomniała mi, że robi to ostatni raz, że za chwilę będę musiała pożegnać ją na długie miesiące.
   – Tak, skarbie.
   Uśmiechnęłam się do niej, spojrzałam na Rona i po chwili znaleźliśmy się na peronie dziewięć i trzy czwarte.
   Panował tam znajomy gwar, dzieci biegały w kłębach pary między kolegami a rodzicami, przekrzykując się nawzajem. Gdy prowadziłam Rose przez tłum, znów pozwoliłam sobie na mement wspomnień. Po chwili jednak wróciły do mnie smutne myśli, bo gdy tylko podeszliśmy do Harry’ego i Ginny, Rose natychmiast zainteresowała się Albusem, zupełnie mnie ignorując.
   – Więc udało ci się zaparkować? – Ron zagadnął Harry’ego. – Bo mnie tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo jazdy. Myślała, że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie Confudus.
   Westchnęłam głęboko. Ron oczywiście rzucił to zaklęcie, jakby inaczej zdał? Miał może talent do radzenia sobie z kobietami, ale gdy chodziło o umiejętności techniczne… Nie mogłam jednak pokazać mojej dezaprobaty, nigdy jej przecież nie pokazywałam, na pewno nie przy dzieciach. One nie są niczemu winne, nie powinny więc wiedzieć o naszych problemach.
   – Wcale nie – powiedziałam z uśmiechem. – Bezgranicznie w ciebie wierzyłam.
   Ginny najwidoczniej wyczuła lekką kpinę w moim głosie, bo rzuciła mi bardzo zaniepokojone spojrzenie. Już kiedyś pytała mnie, czy aby na pewno wszystko z nami w porządku, a ja zapewniłam ją, że oczywiście, tak, nigdy nie było lepiej. Skłamałam przyjaciółce prosto w oczy! Och, Ronaldzie Weasley, do czego mnie doprowadziłeś?
   Na szczęście między dziećmi wybuchała jakaś drobna sprzeczka o to, do jakiego domu które z nich trafi, i nie musiałam długo znosić tego zatroskanego wzroku. Ron natomiast rzucił od niechcenia, że wydziedziczy Hugona, jeśli ten trafi do Slytherinu, i zanim dotarło do niego, że może skrzywdzić w ten sposób dziecko, zajął się już czymś innym. Jak zwykle.
   – Zobaczcie, kto tam stoi – odezwał się kąśliwie, wskazując podbródkiem na trójkę ludzi.
   Przyglądałam się im przez chwilę, nie mogąc rozpoznać twarzy. Dopiero gdy wyłonili się zza kłębów pary, zorientowałam się, na kogo patrzę i dlaczego Ron krzywił się na ich widok.
   To byli Malfoyowie. Draco, jego żona Astoria i syn Scorpius. Wyglądali dokładnie tak, jak spodziewałam się, że powinni wyglądać. Wszyscy bardzo eleganccy i wyniośli, w końcu to prawdziwa arystokracja. Ubrani w mugolskie stroje, których dobry gatunek widać było z daleka. Astoria miała na sobie piękną garsonkę, a Draco, cóż, Draco wyglądał niemal tak nienagannie, jak niegdyś jego ojciec. Czarna peleryna przesłaniała co prawda jego strój, ale sama w sobie była wystarczająco perfekcyjna. Włosy, tradycyjnie, zaczesał do tyłu, ale teraz ta fryzura nie była już komiczna – dodawała mu powagi i szyku. Scorpius natomiast w swojej hogwarckiej szacie przypominał Dracona, jakiego zapamiętałam z mojej pierwszej podróży do szkoły.
   Żegnali się sztywno, jakby obecność tego całego tłumu krępowała ich emocje. A może to wcale nie tłum? Może naprawdę wszystkie ich gesty i uśmiechy były wyuczone, nieszczere?
   Draco spojrzał na nas i to znowu się stało! Zupełnie nie umiem wytłumaczyć dlaczego, ale gdy moje spojrzenie na moment padło na jego stalowe tęczówki, zaparło mi dech w piersiach; chciałam, by to spojrzenie trwało wieczność, by nigdy się nie skończyło. Draco jednak ukłonił się i szybko odwrócił do swojej rodziny, a ja otrząsnęłam się z tego chwilowego rozmarzenia. Co się ze mną działo?
   – A więc to jest ten mały Scorpius. – Ron pokręcił głową. – Rose, musisz być od niego lepsza we wszystkim – zarządził. – Dzięki Bogu odziedziczyłaś inteligencję po matce.
   Miałam ochotę dać mu w twarz, doprawdy, nie dość, że tak paskudnie podpuszcza dziecko, to jeszcze kpi sobie ze mnie przy naszych znajomych, przy rodzinie!
   – Na miłość boską, Ron! – oburzyłam się. – Musisz od razu napuszczać ich na siebie? Jeszcze nawet nie są w szkole!
   Ginny znów rzuciła mi to zaniepokojone spojrzenie, a ja znów je zignorowałam. Tym razem pomógł mi w tym James, który przybiegł do nas zaaferowany widokiem Teddy’ego i Vicroire. Uśmiechnęłam się w duchu. Chociaż oni są naprawdę szczęśliwi! Jeszcze są szczęśliwi.
   Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Pakowanie kufrów do przedziałów, ostanie uśmiechy, pospieszne pożegnania, uściski i oczy pełne łez. Pociąg odjechał, wioząc nasze dzieci ku wspaniałemu światu magii, ku tajemnicom i przygodom. Oczywiście, nigdy nie będą miały szans przeżyć tego, co my przeżywaliśmy jako nastolatkowie. Ich przygody nie będą spektakularne, nie zmienią świata, ale będą za to spokojne i bezpiecznie. Nigdy nie będziemy musieli martwić się o ich życie tak, jak kiedyś martwiono się o nasze.
   Chwilę później pożegnaliśmy się z Potterami, Ron zabrał Hugona do swoich rodziców, a ja udałam się do Ministerstwa na piechotę. Nie miałam ochoty na żadne towarzystwo, a już na pewno nie na towarzystwo mojego męża. Kupiłam lunch w jednym ze sklepików znajdujących się nieopodal dworca i ruszyłam na samotny spacer uliczkami Londynu.
   Myślałam o tym, czy dzieci już objadały się słodyczami, jakie karty dołączone były do ich czekoladowych żab – czy po raz kolejny trafili na Harry’ego Pottera, czy może udało im się upolować kogoś rzadszego? Myślałam o mojej małej Rose – kiedy napisze do mnie pierwszy list, czy będzie w nim prosić o radę, czy wyzna, że za mną tęskni? Myślałam o kobiecie, która uśmiechała się do Rona i do której Ron się uśmiechał – znali się wcześniej, czy dopiero się poznają? Myślałam o spojrzeniach Ginny – tylko podejrzewała, że mamy problemy, czy była już tego pewna? Myślałam w końcu o Draconie Malfoyu – dlaczego tak na mnie działał? Dlaczego patrzyłam na niego w ten sposób? Dlaczego w ogóle na niego patrzyłam?
   Kiedy właśnie próbowałam sobie odpowiedzieć na te pytania, przypomnieć, jak bardzo go nie lubiłam w czasach szkolnych i uświadomić, z jakiego powodu miałabym nagle przestać żywić do niego negatywne uczucia – skręciłam w boczną uliczkę i nagle poczułam uderzenie. Odbiłam się od kogoś i co prawda udało mi się nie upaść, ale wszystkie zakupy, które niosłam, wylądowały na chodniku.
   – Bardzo przepraszam – wymamrotałam, nie spoglądając nawet na mężczyznę, na którego wpadłam.
Kucnęłam, nerwowo zbierając porozsypywane jabłka. Musiałam bardzo mocno skupiać się na tym, by nie wyjąć różdżki i nie załatwić tego sprawniej i szybciej, przecież ten człowiek z pewnością był mugolem.
   – To ja przepraszam, Hermiono – usłyszałam niski głos tuż nad moją głową.
   Mężczyzna także pochylił się, by pomóc mi zbierać te przeklęte jabłka. Podniosłam głowę i… Och! Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego. Patrzyłam na niego nienaturalnie wielkimi oczami, zupełnie zaskoczona, a on uśmiechał się do mnie łagodnie. Po chwili odwzajemniłam uśmiech i sięgnęłam po kolejne jabłko. On też po nie sięgnął i nasze dłonie spotkały się na moment. Krótki, bardzo krótki moment, ale to wystarczyło, by zrobiło mi się gorąco. Poczułam, że się rumienię, i zdałam sobie sprawę, że muszę wyglądać jak spłoszona nastolatka, która pierwszy raz rozmawia z chłopakiem, w którym podkochuje się od dłuższego czasu.
   Opuściłam wzrok całkowicie onieśmielona. Jak mogłam dać ponieść się emocjom tak łatwo? Dlaczego znowu tak reagowałam?
   Zebraliśmy wszystko z chodnika i Draco pomógł mi wstać. Patrzyliśmy na siebie kilka dłużących się sekund, ja czerwona i zakłopotana, on odrobinę rozbawiony, ale nie w ten chamski sposób, w jaki dawał mi kiedyś do zrozumienia, że go bawiłam, nie, patrzył na mnie normalnie. Patrzył tak, jak patrzy się na dawno niewidzianego znajomego.
   Miałam już coś powiedzieć, podziękować, zapytać o Scorpiusa, cokolwiek, naprawdę cokolwiek, ale Draco spostrzegł kogoś po drugiej stronie ulicy i pomachał porozumiewawczo. Odwróciłam się odruchowo, by sprawdzić, czy to aby nie Astoria była świadkiem tej kompromitującej sceny. Stał tam jednak Blaise Zabini, najlepszy przyjaciel Dracona jeszcze z czasów Hogwartu. Przyglądał mi się w nieprzyjemny sposób, nieco badawczo, nieco kpiąco.
   – Miłego dnia, Hermiono.
   Zanim się zorientowałam, Malfoy odchodził już gdzieś z Zabinim, gestykulując i ewidentnie zaciekle dyskutując. Znowu zostałam sama z moimi myślami, chaotycznie kłębiącymi się w głowie i niedającymi dojść mi do żadnego sensownego wniosku.
   Chwilę patrzyłam jeszcze za Draconem. Nawet gdy straciłam go z pola widzenia, stałam i wpatrywałam się w budynek, za którym zniknął.
   Dlaczego był taki uprzejmy? Dlaczego uśmiechał się do mnie tak miło? Gdzie podział się tamten pyskaty, nieprzyjemny chłopak, którego znałam?
   Nie znalazłam odpowiedzi na te pytania i wiedziałam, że nie znajdę ich prędko. Ruszyłam przed siebie. W pracy powinnam znaleźć choć chwilowe ukojenie – zajmę się czymś i uwolnię głowę od tych frapujących pytań.

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 1


   Sierpień był tego roku deszczowy i ponury, choć w dużej mierze mój nastrój mógł wpływać na to, że tak go postrzegałam. Przebłyski słońca omijały mnie z daleka, nie byłam nawet pewna, kiedy po raz ostatni się uśmiechałam. Za to każda kropla deszczu dokładnie wiedziała, którędy spadać, żeby trafić prosto we mnie.
Byłam po prostu nieszczęśliwa.
   Nie spodziewałam się nigdy, że będę czekać na swoje trzydzieste ósme urodziny z taką obawą i niechęcią. Nie chodziło o to, że lękałam się tej szarej, złowrogiej starości, która była wciąż jeszcze odległą myślą, ale kiedyś, kiedy jeszcze przebierałam lalki w kolorowe sukienki – i też całkiem niedawno, kiedy po raz ostatni chowałam lalki Rose do skrzyni, którą potem przelewitowałam na strych – byłam przekonana, że do tego czasu będę już miała kochającą rodzinę, pewne miejsce pracy, będę się czuć spełniona i szczęśliwa. Nie mogę narzekać na swoją młodość, przeżyłam wiele przygód i przytrafiło mi się o wiele więcej cudownych rzeczy niż komukolwiek innemu. Dowiedziałam się o istnieniu tej cudownej, unikalnej siły – magii, dzięki której można było zyskać niewyobrażalną potęgę czy mądrość lub stoczyć się w dół niżej, niż gdyby się jej nie posiadało. Już sama wiedza o tym sprawiła, że czułam się wybrana, że mogłam dokonać rzeczy większych i ważniejszych, niż mogłabym w świecie mugolskim. W ciągu wielu lat zastanawiałam się, czy to prawda. Może gdybym poszła na mugolski uniwersytet i została lekarzem tak, jak moi rodzice, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie żałuję jednak, że trafiłam do Hogwartu, gdzie poznałam wielu wspaniałych ludzi i przeżyłam wiele wspaniałych chwil. Poznałam też Rona, który był jednym z moich dwóch najlepszych przyjaciół i który miał zostać najlepszym mężem, o jakim można marzyć.
   Miał, ale nie został.
   Oczywiście, początkowo rozpalaliśmy w sobie nawzajem żar miłości, nawet jeśli wspólne życie nie było zawsze proste i przyjemne. Pokonywaliśmy jednak wszystkie przeciwności losu dzięki temu, że byliśmy razem i łączyła nas ta wyjątkowa, głęboka więź serca. Jak za starych dobrych czasów. Później wszystko zaczęło się psuć, a ja wierzyłam, że jeśli będę go kochać wystarczająco mocno, wszystko się naprawi. Jednak nawet kiedy zaszłam w drugą ciążę, ślady szminek na kołnierzykach nie zniknęły, podobnie awantury w wyciszonym zaklęciem pokoju. Często nie byłam pewna, czy to ten sam człowiek, z którym tyle lat się przyjaźniłam, wszystko zdawało się tak inne i obce.
   Wiedziałam, że Ron potrzebuje ciągłej uwagi i dowartościowania, ale nie miałam pojęcia, że nigdy nie będę dla niego wystarczająca. Szukał aprobaty u innych kobiet, ale szukał jej także w barach, w których przesiadywali ludzie o podejrzanej reputacji. Nie wiem, czy ją znajdował, bo często rozładowywał swoją frustrację na mnie, obrażając się o najmniejszy detal i wszczynając ciągłe kłótnie, których miałam serdecznie dość.
   Na zewnątrz wszystko było jednak w jak najlepszym porządku. Idealne małżeństwo z dwójką idealnych dzieci.
   Poświęciłam się pracy. Teraz, kiedy wszyscy ci wspaniali ludzie, z którymi kiedyś współdziałałam, oczyścili świat ze zła, aurorzy – tacy jak Ron, Harry czy Neville – nie mieli wiele pracy. Do tego stopnia, że Neville przekwalifikował się i został nauczycielem w Hogwarcie, a Ron spędzał więcej czasu na Pokątnej w sklepie George’a niż w Ministerstwie. Tylko Harry angażował się w swoją pracę i dziesięć lat temu został najmłodszym w historii szefem Biura Aurorów. Oboje z Ginny byli tacy szczęśliwi! Nie mogłam uwierzyć, że tuż obok mnie ludzie toczą tak szczęśliwe żywoty. Jeśli o mnie chodzi, przez wiele lat pracowałam dla Departamentu Kontroli i Regulacji Magicznych Stworzeń, ale później, kiedy rozliczenia z minioną epoką nabrały charakteru mniej chwilowego, przeniosłam się do Departamentu Przestrzegania Prawa, który potrzebował nie tylko wykształconych czarodziejów i czarownic, lecz także osób, które jak najwięcej wiedziały o Voldemorcie i były dyskryminowane ze względu na ich status krwi. Przez długi, długi czas pracowaliśmy nad licznymi ustawami pozbawiającymi przyrodzonych przywilejów tak zwanych czarodziejów czystej krwi. Wszyscy mieli być równi, a my staliśmy na straży i staraliśmy się zagwarantować tę równość. Wymagało to wiele pracy, ale byłam szczęśliwa, że mogłam oddać się czemuś bez reszty i widzieć, jak dzięki temu nasz do tej pory szary i stłamszony świat staje się piękniejszy.
   Tak przynajmniej powtarzałam sobie, kiedy w nocy nie mogłam zasnąć, zbyt zmęczona płaczem i poczuciem bezsilności.
   Tego dnia wyjątkowo nie musiałam być idealną żoną i matką. Rose i Hugo byli u Harry’ego i Ginny, a Ron… sama nie wiem, co z Ronem. Nie chciałam wiedzieć. Chciałam choć raz móc o nim nie myśleć i nie zastanawiać się, dlaczego właściwie dalej ciągniemy tę farsę, którą jest nasze małżeństwo. Chciałam zdjąć maskę i zaprzestać odgrywania roli jak jakaś aktorka z filmu klasy B, którą ostatnio ciągle się czułam.
   Może właśnie dlatego trafiłam do jednego z tych małych barów, do których chodzili tylko ludzie, potrzebujący kieliszka czegoś, co pozwoli im dalej iść przez życie albo przynajmniej dopłynąć do następnego dnia. Było już dobrze po dziewiętnastej, może nawet później. Mój wewnętrzny zegar wskazywał, że powinnam właśnie pilnować, by dzieci umyły zęby przed snem. W końcu do tego sprowadzały się niemal wszystkie moje wieczory przez ostatnich kilka lat.
Ale tego sierpniowego dnia nie byłam odpowiedzialna za żadne dzieci. Nie chciałam być odpowiedzialna za nikogo, nawet za siebie. Chciałabym odpocząć od tego wszystkiego.
   W barze zamówiłam gin z tonikiem. Barman podał mi go bez słowa. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale zawsze myślałam, że barmani zagadują klientów, rozmawiają z nimi i dyskretnie namawiają do złożenia kolejnego zamówienia. Może w tym barze interes za dobrze się kręcił.
   Może zbyt dawno nie wychodziłam z domu.
   Gin był dobry. Sprawiał, że robiło mi się jednocześnie cieplej i lżej na sercu. Powinnam była spróbować go wcześniej. Kiedy jednak zamówiłam drugiego drinka i wracałam na miejsce, zauważyłam kogoś znajomego. Kilka stolików dalej siedział Draco Malfoy i rozmawiał z jakąś brunetką, która z całą pewnością nie była Astorią Malfoy. Przez myśl przemknęło mi, że Ron prawdopodobnie jest w jakimś innym barze i w podobny sposób rozmawia z kimś, kto nie jest mną. W podobny sposób mruży oczy czy unosi kąciki ust w uśmiechu, podobnie przekrzywia głowę czy poprawia włosy. Obserwowałam to wszystko uważnie, żeby wiedzieć, czy tego rodzaju mężczyzna w jakikolwiek sposób zdradza wyrzuty sumienia. Czy da się rozpoznać, że kłamie i zdradza? Czy kobiety, które z nimi rozmawiają, wiedzą o tym, że ktoś inny czeka na nich w domu? Że mają żony i dzieci?
   Draco zmienił się od czasów szkoły. Zmężniał, a jego twarzy nie było już nic szczurzego. Najwyraźniej wyrwanie się spod władzy rodziców dobrze mu zrobiło. Rozmawialiśmy ze sobą kilka razy na przestrzeni tych wszystkich lat, ale odnosił się do nas, Gryfonów, z rezerwą. Nawet jeśli był naszym sprzymierzeńcem w krytycznym momencie, nigdy nie pałaliśmy do siebie miłością. Był od nas moralnie gorszy i choć nie dawaliśmy mu tego odczuć, on ani na chwilę o tym nie zapominał w naszym towarzystwie.
   Teraz jednak, kiedy siedział z tą kobietą, śmiał się z jej żartów i sączył whisky, nie było w nim nic gorszego.
   Po kilku chwilach zdałam sobie sprawę, że nie szukam już oznak wyrzutów sumienia, ale z fascynacją patrzę na ruchy jego brwi, zapamiętuję jego uśmiech, tonę w jego oczach i staram się wyryć w pamięci drobne zmarszczki, które pojawiały się przy jego oczach, kiedy je mrużył. Nigdy nie uważałam go za atrakcyjnego – zawsze był przecież Draconem, kimś aseksualnym – ale teraz musiałam zmienić opinię.
   On i jego towarzyszka siedzieli w barze jeszcze pół godziny, a ja przez cały ten czas wpatrywałam się w niego, jakbym znów miała szesnaście lat, on zaś był najdoskonalszym facetem, jaki chodził po tej ziemi. W pewnym momencie Draco musiał zdać sobie z tego sprawę, bo, kiedy wychodzili, odwrócił się do mnie i puścił mi oczko.
   Zarumieniłam się, jakbym była o połowę młodsza.
   Dopiłam w spokoju trzeci gin z tonikiem, a po głowie krążyło mi wiele niespójnych myśli. Dlaczego do mnie mrugnął? Czy powinnam była odpowiedzieć? Czy wiedział, jak na mnie wpływa? Musiał wiedzieć, inaczej by nie mrugnął. Dlaczego do mnie mrugnął, skoro był z kimś innym? Pytania mnożyły się w mojej głowie i nie potrafiłam na żadne z nich odpowiedzieć.
   Kiedy w końcu wróciłam do domu, Rona nie było. Nie zdziwiło mnie to szczególnie. Odruchowo zajrzałam do pokoju Hugona, ale, oczywiście, był pusty. Poprawiłam kilka pluszaków leżących na jego łóżku, zajrzałam też do pokoju Rose i odwiesiłam jej szaty na miejsce. Odkąd je kupiliśmy, przymierzała je niemal każdego dnia, nie mogąc się doczekać, kiedy pojedzie do Hogwartu. Hugo bardzo jej tego zazdrościł i czasami, kiedy nie mogłam usnąć, zastanawiałam się, czy zazdrości jej tego tylko dlatego, że wie, że Hogwart to wspaniałe miejsce pełne przygód, czy też atmosfera w naszym domu jednak nie jest tak idealna.
   Zajrzałam też do biblioteki, do salonu, do pokoju rodzinnego, do łazienki w holu i do kuchni, ale nigdzie nie było nic do zrobienia. Nikt niczego ode mnie nie chciał, nie musiałam się niczym zajmować. Byłam… bezużyteczna. Wolałabym powiedzieć, że wolna albo że wypoczywałam, ale nie mogłam pozbyć się myśli, że już niedługo nadejdzie dzień, kiedy przestanę być potrzebna komukolwiek. Rose jedzie w tym roku do Hogwartu, Hugo za dwa lata. Departament Przestrzegania Prawa jest przeludniony, a cykl ustaw, które przygotowywaliśmy, niedługo zostanie ukończony. Co mi wtedy zostanie?
   Poczułam, jak przechodzi mnie dreszcz, jak zimno zaczyna gnieździć się w moich kościach i stawach. Nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę, że może nadejść dzień, w którym będę bezużyteczna. Zawsze wiedziałam wszystko, zawsze znajdował się ktoś, kto chciał mojej pomocy lub choćby mojego towarzystwa. Teraz jednak wiedza nie jest już tak ważna. Żyliśmy w ciekawych czasach. Teraz żyjemy w epoce dobrobytu i spokoju, kiedy nie myśli się o tym, co było, ale poświęca się czas… na co? Nie miałam nigdy zbyt wiele wolnego, zawsze tylko książki, praca, potem też dzieci. Co mogłabym robić w czasie wolnym? Nigdy wcześniej nie miałam wolnego czasu, zawsze działo się coś, co wymagało mojej natychmiastowej atencji. Czy stan, w którym nie będę miała nic do roboty, będzie tożsamy z bezużytecznością? Jak się w nim odnajdę?
   Wzięłam zimny prysznic, ale nie wyrwał mnie z ponurych myśli. Nie miałam pojęcia, dokąd zmierza moje życie, ale wyczułam, że jeśli czegoś nie zmienię, skończy się ono katastrofą. I wtedy w moich myślach znów pojawił się Draco. Próbowałam sobie przypomnieć, co Ron i Harry o nim mówili. Gdzie pracował? Wydawało mi się, że widziałam go parę razy w Ministerstwie, ale nie musiał tam pracować. Co robił? Czy też miał problem ze znalezieniem sobie miejsca, skoro spotykał się z kimś, choć w domu czekała na niego żona? Czy ktokolwiek mógł być na tyle szczęśliwy z jednym człowiekiem, by nie spotykać się z nikim innym?
   Zegar wskazywał już dwudziestą drugą, a skóra pomarszczyła mi się od wody. Wytarłam się ręcznikiem mocniej niż zwykle, jakbym chciała zedrzeć z siebie skórę i rutynę, i nudę, i bezsilność. Wszystkie były jednak ze mną, kiedy kładłam się do łóżka. Połówka, którą zwykle zajmował Ron, nadal była pusta i zdawało mi się, że od miejsca, w którym leżałam, dzielą ją kilometry wąwozów i kanionów. Była zbyt odległa, bym mogła kiedykolwiek uwierzyć w to, że przekraczaliśmy tę odległość, by coś sobie udowodnić. Po co zadawaliśmy sobie tyle trudu, skoro żadne z nas nie było szczęśliwe?
   Przekręciłam się na drugi bok, by nie patrzeć na równo ułożoną poduszkę. Sama ułożyłam ją rano, Ron nigdy nie zdawałby sobie tyle trudu. Ciekawe, czy rano nadal będzie tak równa i nieskazitelna, czy też mój mąż wróci na noc do domu?
   Okryłam się szczelniej kołdrą, jakby miała mnie ona obronić przed niechcianymi myślami. Chociaż… czy tak naprawdę robiło mi różnicę, czy Ron wróci? Kiedyś, lata temu, go kochałam, ale czy teraz jeszcze cierpiała ta miłość, czy też wyłącznie moja duma? Chciałam, żeby ze mną był, bo mi to obiecał. Chciałam, żeby chciał ze mną być. Chciałam, żeby wysłuchał mojego narzekania i pośmiał się razem ze mną. Chciałam, żeby po prostu był.
   Ale w tym momencie dotarło do mnie, że Ron nigdy nie będzie kimś takim. Nigdy nie spełni moich marzeń, nigdy nie będzie dla mnie wystarczający, tak, jak ja nie byłam wystarczająca dla niego. Może dlatego, że Ron ciągle potrzebował adoracji, potwierdzania akceptacji, nowych pobudek i wyzwań, a ja chciałam móc się zatrzymać, odpocząć i mieć świadomość, że jest dobrze, bo znalazłam się właśnie w tym miejscu, w którym chciałam się znaleźć. Chciałam stabilizacji i poczucia szczęścia, chciałam być użyteczna, ale jednocześnie pewna, że do czegoś doszłam, coś osiągnęłam i nie muszę już dłużej walczyć z całym światem. On natomiast ciągle chciał udowadniać innym swoją wartość, przeć naprzód, zmieniać siebie, by lepiej pasować do innych, zabiegać o ich uwagę i… sama nie wiem. Nie rozmawialiśmy o tym od tak dawna.
   Ron był moim najlepszym przyjacielem, ale nie był najlepszym kandydatem na męża.
   Sen długo nie chciał przyjść, ale w końcu usnęłam. Śniło mi się, że szłam przez Zakazany Las, raz po raz oglądając się wstecz. Nie wiedziałam, jak się tam znalazłam, ale wiedziałam, że jeśli będę szła dostatecznie długo, w końcu znajdzie się ktoś, kto mi pomoże. Wiedziałam też, że nie jestem sama, może dlatego ciągle oglądałam się za siebie. W końcu zza krzaków wyskoczył wielki, czerwony wilk. Wyszczerzył w moim kierunku kły i ruszył do ataku, ale czyjeś zaklęcie go powstrzymało. Nie wiedziałam, kto go oszołomił, ale wiedziałam, że to osoba, której szukam. Kiedy jednak pobiegłam w kierunku, z którego rzucono zaklęcie, nikogo nie znalazłam. Przez cały sen szukałam mojego wybawcy, ale nigdzie go nie było. Rano obudziłam się zmęczona i skołowana.
   Poduszka nadal leżała tak, jak ułożyłam ją poprzedniego ranka.
   Poczułam w gardle gulę wzbierającego szlochu.


* * *

Dziękuję wszystkim za cudowne komentarze, daliście mi tyle siły i nadziei na to, że być może moja historia jest warta wkładanego w nią czasu i wysiłku. To dzięki Wam i dla Was będę pisać dalej!

środa, 6 lutego 2013

Prolog


   Życie po wojnie – życie po Tym, Który Przegrał Ze Śmiercią – miało być piękne i usłane różami. Wkroczyliśmy w nie dumni, napędzani naszym zwycięstwem, pyszni i przekonani o sile przyjaźni i młodości. Jacy byliśmy szczęśliwi! Jak wiele nadziei mieliśmy na naszą świetlaną przyszłość!
   Ja też byłam szczęśliwa, ach, a raczej głupia – bo co wtedy wiedziałam o szczęściu? Miałam osiemnaście lat i dokładny plan na swoje życie. Zawsze lubiłam mieć władzę nad własnym Losem. Zawsze mi się to udawało.
   Aż w końcu Los postanowił się na mnie zemścić.
   Podarował mi Jego.
   Jego, którego nigdy nie było w moich planach. Jego, który nauczył mnie kroczyć przez życie na ślepo, wiedziona tylko potrzebą ciepła jego rąk i poczuciem nieuniknionej katastrofy. Katastrofy, która wszak nadeszła.
   Stoję więc teraz wpatrzona w mokre, londyńskie ulice i próbuję przypomnieć sobie te uśmiechy, te spojrzenia, te czułe słowa, których już przecież nigdy nie będzie. To był przecież tylko rok, powtarzam sobie, jeden mały roczek, nie możesz budować na nim reszty swoich dni. To już nigdy nie wróci, głupia. To przeszłość. Musisz pójść naprzód.
   Nie potrafię.
   Jedna z czarnych taksówek zaburza taflę kałuży, w której się przeglądam i w końcu widzę siebie taką, jaką jestem – pozbawioną kształtu, jakiegokolwiek rysu, pustą nie tylko wewnątrz ale i na zewnątrz.
   Koty miałczą gdzieś w bocznej alejce.
   Na swoich ustach wciąż czuję smak ostatniego pocałunku, którego już nigdy nikt mi nie odbierze. Te usta… Wciągam głęboko powietrze. Tych ust też już nigdy nie będzie. Już nigdy nie poczuję ich na swoich łopatkach, szyi, policzkach. Już nigdy nie wyszepczą słodkiego i ułudnego „wszystko będzie dobrze”. Już nigdy nie zobaczę ich w uśmiechu, który zawsze był najdroższy mojemu sercu. Jak poradzę sobie bez tego wszystkiego? Czy jeszcze kiedykolwiek odnajdę coś, co zdoła mnie poruszyć?
   Nawet ta noc nieświadoma szepcze mi: nie.
   Zaczepiam przypadkowego przychodnia, bo zdaje mi się, że odnajduję w nim Niego. Potem jeszcze jednego. Nagle cały świat jest Nim, ma jego włosy, jego oczy, jego wyraz twarzy. Dlaczego jest tak blisko i tak daleko? Dlaczego skoro musieliśmy to kończyć, nie zabrał ze sobą wspomnienia o tym wszystkim? Czym zasłużyłam sobie na to, by już zawsze myśl o nim przysłania wszystkie moje myśli, oblepiała kanwę rzeczywistości i nie pozwalała mi oddychać?
– Dobrze się czujesz, panienko? – pyta jakiś zbłąkany mugol, pewnie dopiero co wraca z pracy w banku, a może nawet od kochanki…
Kochanki. Tym byłam. Najwyższy czas zostać żoną, Hermiono, musisz się wziąć w garść.
– Trochę kręci mi się w głowie, ale proszę się nie martwić, niedługo będę w domu.
   Kiwa głową i uśmiecha się na pożegnanie, a ja po raz pierwszy w życiu uświadamiam sobie, że już nigdy w życiu nie będę w domu.